Lubię Amy, bo dzięki niej wiedziałem coś więcej o tym, co się w Kantonie podczas lockdownów działo, a teraz na przykład wiem, że doufuhua, które Cici sprzedaje mi za 17 zł na Baka, w Sajgonie na ulicy dziewczyna ma po 3 zł. Nie wiem tylko co z tą wiedzą zrobić ;)
Niedawno wrzuciła ten klip z „odpustu” z okazji narodzin patrona kantońskiej Boluo Miao, w której to świątynce byłem kilka lat temu, i którą bardzo lubię. Z komentarzy widzę, że nie jestem sam – ta „tradycja” nie jest powszechnie znana, więc w serce me wdarło się podejrzenie.. Zresztą nic a nic mi to nie przeszkadza. Niech Kantonki z Huangpu przyjeżdżają tu robić doktorat z porównania tradycji Wielkanocy, Jarego Święta i Narodzin Boluo :))
Tydzień temu zostało mi w butelce trochę high class dżinu Gregory’s z Kauflandu (bardzo przyzwoity, btw:) i postanowiłem nim poczęstować Adasia na Bakalao. Miałem szczwany plan kupić tonik w dobrej cenie u Czamki, więc zabrałem ze sobą tylko jałowcówkę i trochę cytryny (limonka jest overrated). Okazało się na miejscu, że Coke O’Cham ma tonik, ale jedynie w odmianie pink berry..
Wojna.. Wypiliśmy i poszliśmy ćwiczyć – qi krążyło poprawniej niż zwykle, a i piorun nas nie był yebnoł ;)
Tydzień później na obronę przed złym miałem tylko świeżo kupioną u jednej z ulubionych Czamek stalowo szarą czapkę made in Vietnam!
Czułem się jak Urbanowicz ;)
Przy okazji polecam ciekawy artykuł o etymologii słowa jałowiec. I tak jeszcze w duchu Terriena de Lacouperie – jeśli gin / dżin wywodzi się z niderlandzkiego jenever, to czy czasem Genewa nie znaczy tyle co Jałowiec, tak jak nasz Sosnowiec?? Światowe centrum finansowe, kumbwa! :]]]
Za wejście do lasu z łukiem i strzałami z grotami myśliwskimi grozi ponoć 5 lat pozbawienia wolności. Za rozdanie nasion..?
Pewnie z dziesięć. Działanie na szkodę planety przecież. Ciężkie roboty w kolonii karnej Bakalao jeszcze idzie przeżyć. Pajda za łuk w lesie, Czamka za rozdanie papryczek ;]
Kuba ostatnim razem zauważył był, że się pogłębiły, co może być prawdą – mandarynki coraz bardziej czuć na dłoni ;]
To tylko pretekst, żeby pokazać trening przy pięknej pogodzie. Nawet cytrynki w zeszłą sobotę latały. Swoją drogą dołki powinny się pojawić w podłożu – byłoby bardziej szaolińsko. Jak wiadomo jednak chuojiao jest ni z Szaolinu ni z Wudangu ;)
..Baofeng językami mówi, IR dziękczynne składa wota.
Taka mała fun story zamiast zwykłego przynudzania o tym, jak to odkryłem po raz enty, że nie umiem strzelać ;] Zabrałem chińską klientkę/szefową do Fortu X, bo się zdeklarowała, że jest sporty. Już na samym początku, gdy ją zabierałem spod domu, się okazało, że doszło do małego nieporozumienia: – A co ty niesiesz tyle rzeczy? Pyta. – Łuki.. No przecież mówiłem „jak nie będzie padać” to chyba jasne, że nie jedziemy strzelać do klubu łuczniczego z szatnią, kawiarnią i toaletą, jak na Zhangyang lu, nie? :)) Anyways, jakeśmy wysiedli z autobão i ujrzała siekierkowski ugór, poczułem potrzebę dodania prestiżu temu miejscu w jej oczach i jąłem gadać, że to tylko tak wygląda, że tu Turki, szlachta, miszcze konne i piesze przychodzą strzelać. Zaraz sobie jednak przypomniałem, że w szanghajskim Puxi mieszka, więc dodałem szybko, że prawnicy, sędziowie, wzięci lekarze i successful biznesmeny takoż ;]
I miałem szczerą nadzieję, że spotkam Roberta, Romka lub Emila, czy któregoś innego z łuczników-bywalców, coby mogli coś ciekawego powiedzieć, technikę zademonstrować czy łuk fajny. Nie, kurka. Pod altaną siedział Baofeng. Sam jeden. Nayebany w Trzy Dupy. Jak nigdy dotąd. Poczciwy chłop, ale kuffa :p Zaczynamy naukę i naraz podczas wyciągania strzał widzę kątem oka, jak Baofeng chwiejnym krokiem podchodzi do mej uczennicy z piwskiem w łapie i zaczyna fandzolić – You.. Shoot.. Very.. Good.. Ło matko! Dobrze, że Chinka z tych odporniejszych ;) Poszedł sobie w końcu, a ja znów wyciągam strzały z ziemi (dobrze jej szło, ale kilka przeleciało nad tarczą) i tym razem widzę, że ta zakłada pierwszą lepszą strzałę na cięciwę, jak ja jeszcze na tym wale sterczę! Wydrzeć się nie wypada, bo szefowa, ale kurka.. Do tej pory zdarzyło mi się uczyć Polkę, Indonezyjkę i Ormiankę i wszystkie potulnie słuchały poleceń pana instruktora, a ta.. Na szczęście ruszyła dziarsko do tarczy obok szyć do przyczepionego na niej pluszowego misia. – Starałam się trafić w serce, ale strzała się odbiła. Zakomunikowała zawiedziona. Skóra mi na plecach ścierpła. Predatory instinct (⊙ _ ⊙ )
Potem trafiliśmy do centrum Warszawy i Chinka rzekła na widok Pałacu Kultury: – W Szanghaju też taki jest. W rzeczy samej. Friendship Exhibition Hall :] Poczytałem sobie i dowiedziałem się, że tak jak generalnie komunistyczna władza obeszła się całkiem łagodnie z „miastem rozpusty”, tak ów pałac pierdolnęła na miejscu, gdzie dawniej stała willa Silasa Aarona Hardoona. Przyznam, że poczułem przypływ ciepłych uczuć do architektury socrealizmu ;)
W każdym razie gdy w małych dawkach. Lo Yen Ting jest Chinką z Kaohsiungu na Tajwanie, tak w ogóle, a ten kawałek mi się spodobał, bo atmosfera warstwy instrumentalnej mogłaby być ilustracją do sceny, w której Marlowe robi double check tajemniczej zleceniodawczyni w jej atelier, a w warstwie wokalnej przywodzi na myśl zaśpiewy Bakera w Pressed Rat and Warthog, czy jakieś Jethro Tull :) Fajne.