To pisane przez duże P, czyli bardziej jak chińskie Nanguo 南國 z powieści Ba Jina.. Coś w nim jest. Pojechałem jeszcze raz do Rzymu – tym razem z córką, która już po wszech egzaminach, i znowu napawałem się jego fajnością, ale tym razem oprócz palm dostałem również kwiatki ;)
Nie wiem jak się to drzewko nazywa i nawet nie jestem pewien, czy bardzo chcę, ale DOKŁADNIE TAKIE SAMO rosło mi przed drzwiami w akademiku w Kantonie! Mam nawet gdzieś zafoliowaną fotkę, ale boję się odszukać, bo się jeszcze rozpłaczę ;] Te akurat kwitną sobie w Villa Pamphili – naprawdę kul..
Tak samo mnie chwyciło w okolicy Villi Borghese, gdzie ku smutkowi córki a mojej radości okazało się, że nie ma wejścia do galerii bez wcześniejszej rezerwacji biletów, więc zaczęliśmy łazić bez celu i na co drugim rogu miałem uczucie, że na Shamian trafiłem, czy cuś..
No jakby odjąć te iglaki i dać trochę duchoty, to słowo daję..
Powinni wynaleźć mrozoodporne palmy i sadzić je u nas obowiązkowo :)
W akcie zemsty córka cyknęła mi fotkę na tle krwisto czerwonych kwiatków, ale i tak byłem zmuszony uświadczyć tego dnia classic art, czyli miałem 40 minut oglądania kamiennych łbów i jajec z obłupanymi siusiakami – ledwo dokuśtykałem do wyjścia ;) Z drugiej strony odbębniłem co musiałem i mogliśmy sobie zrobić wypad nad morze
Tzn najpierw mieliśmy pojechać do Ostia Antica -ruiny- ale jak na planszy z rozpisanymi przystankami zobaczyłem ikonki plaży, to zmieniłem plan i wysiedliśmy parę przystanków dalej.. Morze mają akurat mocno średnie, powiedziałbym, ale ta bryza! :)
Ngondeg