Ostatnio słucham trochę muzyki klasycznej i jazzu. Nie dla tego, że lubię (zdarza się, że lubię) a dlatego, że dwójka jest jedyną chyba stacją o bliskim zera natężeniu straszenia pande-guanem. Zatem, zwłaszcza gdy pichcę, leci sobie w tle. I zaczyna to słuchanie procentować, bo się dziś na przykład dowiedziałem, że jest ktoś taki, jak Fryderyk HD (Hoang Dong) – Wietnamczyk urodzony w Warszawie, po polskiej uczelni (nie żeby to było super ważne, but you know..) i wydał właśnie debiutancką płytę. To, co daję do posłuchania nie jest z tej płyty, wszelako, a ciut wcześniejsze. Podoba mi się bardziej.
Nie wiem jakie są aspiracje człowieka, ale widzę go spokojnie na koncercie w Royal Jade Hall of Bakalao [zapchanym do ostatniej Czamki]. Peace!
Ngondeg
P.S.
pierwszy raz widzę muzyczne zastosowanie derki ;)